Zanim poznałam wiarę katolicką medytowałam, zatapiałam się w świetle, śpiewałam afirmacyjne pieśni. Było mi pięknie i dobrze do czasu, kiedy nie zaczęłam izolować się od ludzi. Właściwie przyszedł też taki czas, kiedy ludzie bardzo mi przeszkadzali. Zaburzali spokój i harmonię, które wytwarzałam podczas relaksujących i kojących praktyk. Wtedy najchętniej nie wychodziłabym z domu.
Gdy zaczynam wgłębiać się w chrześcijaństwo wyraźnie dociera do mnie, że świat duchowy przenika się ze światem realnym, w którym odzwierciedlają się moje przekonania, modlitwy i prośby, a wiara opiera się na bardzo realnych, konkretnych czynach i postawie.
To taki...
ciąg przyczynowo-skutkowy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz