Kościół

Czasem sobie marzę;

cały świat staje się jednym wspólnym kościołem, w którym jest empatia, serdeczność, poszanowanie granic i asertywność, ludzie pomagają sobie nawzajem, ukochują tak, jak ukochał nas Bóg... nie ma rozłamów i podziałów... jest jedna wielka wspierająca się rodzina... wielbiąca Boga i współdziałająca... ech...


Kościół z zewnątrz wygląda bardzo słabo. Wiem, bo byłam poza nim przez większość mojego życia. Nawet jak zanurzyłam stopy po kostki, wchodząc do wody kościelnej, która ze święconą czasem nie miała wiele wspólnego, nie wyglądało to zaciekawie;
- Gdzie jest Chrystus i Jego nauka wzajemnego miłowania? Gdzie jest Jego działanie i przestrzeganie tej podstawowej nauki? - zastanawiałam się, a na pierwszy plan wysuwały się - pisząc delikatnie - "niedociągnięcia" .

Ale na szczęście (z Bożą pomocą) nie zniechęciłam się.

Teraz stoję w Kościele po pachy... i jestem ZACHWYCONA. Nie spodziewałam się. Słowo Boże, które przemienia moje myślenie, destrukcyjne przekonania, negatywne schematy, postrzeganie rzeczywistości, praca w grupach, rekolekcje i spokojne poznawanie Boga, siebie i innych ludzi - ich spojrzenia na wiarę, przeżywania jej, ich postrzeganie świata, ich kobiecości, męskości - to wszystko sprawia, że mój proces socjalizacji diametralnie przyspieszył, a potrzeby z Piramidy Maslowa zaczęły być w pelni zaspokajane i dzięki temu mam szanse na zdrowy i prawidłowy rozwój na każdej płaszczyźnie.
Nie wspomnę już o działaniu Ducha Świętego, które jest często poza moją świadomością, również dzięki modlitwom, zaufaniu, wyciszaniu, medytacjom, śpiewom. Niesamowite uczucie, gdy nagle postrzegam, że "coś się przepracowało" i temat, który dręczył przez kilka dni nie ma już dla mnie takiego znaczenia, że przecież wiem, co robić. I ta świadomość, że jestem chroniona i mimo trudności wokół zachowuję wewnętrzny spokój, wierzę i ufam...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz