Lekcja pokory

      Norbert miał 27 lat. Spotkaliśmy się zaledwie dwa razy w ciągu naszego życia.

      Pierwszy raz; trzy lata temu, w kolejce u lekarza, tam się poznaliśmy. Czekając na wyniki badań, poszliśmy na długi spacer. Rozmawialiśmy o życiu, byciu etc. Takie "filozoficzno-psychologiczne pogadanki", które lubię. Drugi raz; kilka miesięcy temu, gdy wracałam z kościoła do domu. Natknęliśmy się na siebie "przypadkiem". Nie wierzę w istnienie przypadku.
      Wtedy nie powiedział, że ma raka. Nic dziwnego. Wcześniej kilka razy próbował się ze mną spotkać, ale odmawiałam. Bałam się. To relacja odmienno płciowa, a te bywają niewygodne. "Nie byłam zainteresowana." Ale za drugim razem umówiliśmy się na spotkanie, bo intuicyjnie wiedziałam, że jest coś, o czym mamy porozmawiać. Mówił, że chce mi "coś dać". Powiedziałam, że mogę się z nim spotkać, ale nie przyjmę nic od niego.

- Ale dlaczego chcesz mi "coś dać"? Przecież w ogóle się nie znamy. Nie wiem jak to rozumieć i do czego to przypasować.
- A musisz to do czegoś przypasowywać? - odparł.

...

         To było przed Świętami Zmartwychwstania Pańskiego. Chciał, byśmy spotkali się właśnie wtedy, ale... nie wyszło. "Coś mi wypadło", miotałam się, przekładałam. I od tamtego czasu, gdy odłożyliśmy spotkanie na "kiedy indziej", wewnętrzny głos mówił mi: "spotkaj się z nim", potem jeszcze kilka razy: "zadzwoń", "daj mu znać". Nawet któregoś razu napisałam do niego smsa... którego nie wysłałam. "Phi!, a co będę wysyłać?" - pomyślałam - "Niech on wyśle." (sic!!!)

A wewnętrzny głos cicho podpowiadał; "Daj znać Norbertowi, umów się na spotkanie". Zignorowałam to.

Bo po co,
bo niewygodne,
bo "to przecież nie ma sensu" etc.

        Nie wiedziałam o chorobie. Nie powiedział, a mógł. Zadziałaliśmy w podobny sposób. Nasze lęki i pycha, wzięły górę. Matce, z którą od dwóch lat był pokłócony, też nie powiedział. Nawet teraz nie miał ochoty się z nią pogodzić. Dowiedziała się po prostu o jego śmierci.

        Norbert był ateistą. Najprawdopodobniej byłabym jedyną osobą w jego otoczeniu, która mogłaby się za niego pomodlić lub dać świadectwo. Wtedy dla mnie to spotkanie nie miało sensu, ale zapomniałam, że nie ja jestem od tego, żeby decydować, co ma sens.

         Jak często przez lęki, przekonania, wyobrażenia i przez to, że zapominamy, że nie działamy tu w swoim imieniu ograniczamy boskie działanie? Bez względu na to, czy wierzymy w istnienie Boga, czy nie.

         Gdy 30.05 zadzwonił telefon i na wyświetlaczu zobaczyłam: "Norbert Lewandowski", pomyślałam: "Super! W końcu się spotkamy!". Za późno. Zadzwonił jego brat, powiedzieć, że Norbert nie żyje.


A to jest "coś", co dostałam po jego śmierci.
Znalazł moje zdjęcia w internecie i zrobił z nich pirografię.
Obrazki wypalane w drewnie. 


- Spotkaliście się tylko dwa razy w życiu? Czasem wspominał o Tobie i mówił tak, jakbyście byli dobrymi znajomymi... Przed śmiercią prosił, bym spotkał się z trzema osobami. Tylko do Ciebie zdołał podać dokładny kontakt... - powiedział mi jego brat.

Tak naprawdę nigdy do końca nie wiemy, jak jesteśmy istotni dla innych...



2 komentarze: